Sunday, December 29, 2013

sick

Aloha everybody!! Święta minęły w rodzinnej i przyjemnej atmosferze. Jednak tak naprawdę prawie do samego końca nie było wiadomo, czy komukolwiek się uda dotrzeć na nie do domu... Włącznie ze mną. Chyba los nam sprzyjał, bo na szczęście wszyscy byli na czas :) Niestety za dużo jedzenia. Po tym jak w końcu udało mi się schudnąć, czuję, że znowu przytyłam. Jedyna wada świąt! 
Obecnie leżę w łóżku, już w Rzeszowie i umieram. Pochorowałam się trochę. Chyba to po ostatnim rodzinnym bieganiu, kiedy to wiatr był bezlitosny. Ominęło mnie przez to wczorajsze imprezowanie z okazji urodzin Młodego. Wolałam jednak nie wychodzić nawet z łóżka, bo na samą myśl o alkoholu, chciało mi się rzygać. 
Dzisiaj miałam w planach pokonanie około 15 km, bo pogoda ku temu sprzyja. Niestety chyba muszę sobie darować :( I spędzić resztę dnia pod kocem, z kawą i telefonem (bo laptopa oczywiście zepsułam).
No nic. Mam nadzieję, że do Nowego Roku mi przejdzie. Choć w sumie nie ma to dla mnie większej różnicy... Nowy Rok będę celebrować wyłącznie w swoim towarzystwie. I mojego S. Tyle, że z nim, to tylko myślami.
Bye bye.





Saturday, December 21, 2013

documentary

You disappeared, dissappeared, disappeared like a mirage... I wszystko inne też. Wciąż się czuję, jakby to był tylko piękny sen. Nie. To się zdarzyło naprawdę. I nie mogę normalnie myśleć, ani normalnie funkcjonować. Nadal tym żyję i nie potrafię się odnaleźć w tej rzeczywistości. To się stało za szybko. Chcę znowu zachłysnąć się tamtym powietrzem, pić z Tobą niezliczoną ilość kawy i śmiać się do utraty tchu. Chcę znowu mieć Cię blisko. Tymczasem zostało mi tylko tęskne czekanie na jakąkolwiek wiadomość i zastanawianie się, czy może po prostu nie dotarła, czy może nie chciała dotrzeć...

Wróciłam. Choć gdybym mogła, to bym tego nie zrobiła. Oczywiście pod moją nieobecność wiele rzeczy musiało ulec zmianie bez mojej zgody. I nikt mnie nie raczył o tym poinformować wcześniej. Przepraszam - raczej zapytać o zgodę! Ja przynajmniej uprzedziłam, że mam jakieś plany (o których nie muszę wspominać) i czego potrzebuję i do chwili, do której weszłam do mieszkania, nadal byłam przekonana, że to mam. Kolejny raz się zawiodłam i kolejny raz zostałam praktycznie z niczym. I nikogo to nie obchodzi, bo każdy myśli tylko o sobie i nagle z dnia na dzień zmienia zdanie... Mnie też to w takim razie nie będzie obchodzić co ktoś sobie wymyślił. Poczekam tylko na lepszy moment, bo mój obecny stan na nic mi nie pozwala.

Wczoraj w końcu zobaczyłam się z moją Iwonką! Oblewaliśmy w licznym gronie jej urodziny :) Później impreza w Kuli i na rynku. Mimo wszystko nie nadaję się za bardzo do takich imprez. A z rynku to już poszłam dość szybkim spacerem do domu. Szybkim, bo momentami prawie biegłam. Było koło 2.00 w nocy i dodatkowo zaczął padać śnieg z deszczem. Choć dla mnie to było raczej jak zamarznięty deszcz, który powoli przenikał przez moje włosy, ubranie... A pech chciał, że miałam na sobie krótkie spodenki, koszulkę i płaszcz, który powinnam raczej nosić na jesień, a nie na zimę. Po 10 minutach nie czułam nic. Tzn. czułam. Czułam, że jestem cała pokryta lodem, a jego spadające nadal z nieba kawałki wciąż próbują przedrzeć się mi przez skórę. Po godzinie (nie)szczęśliwie dotarłam do domu. Gorąca kąpiel. Czas do pustego łóżka. Zapomniałam wziąć tabletek na sen. Znów insomnia.

Dziś się nie ruszam z domu dalej niż do sklepu.

Na koniec dodaję parę zdjęć z moich ostatnich dni w Tokyo. Za każdym razem, gdy je oglądam, to chcę mi się płakać. Jednak w środku jestem szczęśliwa i wdzięczna za te najpiękniejsze miesiące w moim życiu.


Sunshine Aquarium, Ikebukuro








Takashimaya, Shinjuku






Wednesday, December 11, 2013

will

Chyba powinnam czekać, albo szukać mojego destiny, tak jak już dawno temu postanowiłam. Szkoda, że tak często nie udaje mi się tego trzymać i za każdym razem z tego powodu cierpię. Co do &%#?"#!! robię źle, że znowu to musi się tak kończyć ?! Chyba to jedyne, na co zasługuję.


Omotesando, Harajuku.



Sunday, December 08, 2013

miss a thing

Jak pomyślę, że za tydzień muszę wracać do Polski, to serce mi się kraja... Tokyo w świątecznych ozdobach jest takie piękne. Żal mi się będzie z tym rozstawać, z moim S. i wracać do kraju, gdzie teraz pizga złem i gdzie prawdopodobnie nie będę mogła się przyzwyczaić do zimna i umrę z wyziębienia. Będzie mi brakować jazdy pociągiem, sklepów, pysznego jedzenia, tych wszystkich dziwaków wśród których mogłam się czuć swobodnie, tłumów pędzących gdzieś zawsze Japończyków, ulic, klimatu, żółwi budzących mnie rano zaraz po tym, jak S. wyjdzie do pracy... Mogłabym wymieniać w nieskończoność, jednak to nic nie zmieni. Obiecuję sobie, że tu wrócę. Po raz trzeci i może po raz ostatni i może już nigdy nie opuszczę tego miejsca.
Ponad tydzień temu zafundowałam sobie wizytę u fryzjera. Niedaleko Shinjuku w salonie Viva Cute Candy. TUTAJ link, jakby ktoś chciał sobie zajrzeć. Wysiedziałam się ponad 3 h w fotelu, popijając calpis i myśląc o tym, że zaraz nie zdążę do toalety. Pełen profesjonalizm. Z salonu wyszłam zadowolona i z zamierzonym efektem! Co prawda nie mogłam się z początku przyzwyczaić do jasności moich włosów, bo jeszcze takiego koloru nie miałam i z tego powodu poszłam pić, ale ten temat przemilczę...
Również ponad tydzień temu byłam ze znajomym w Yokohamie. Najpierw odwiedziliśmy Chinatown i zjedli tam obiad, a później pojechaliśmy do Landmark Tower. Widok z 69 piętra zapiera dech w piersiach. Wspaniały! Później pojechaliśmy do Gonpachi w Roppongi. Jest to restauracja, w której odbywała się akcja z filmu "Kill Bill". Ciekawe miejsce, niestety jednak pełne zbyt głośnych obcokrajowców.
Wczoraj natomiast byłam w Roppogi Hills w kinie TOHO, na najnowszym filmie "Red returns" (czy jakoś tak). Fajny film, pełen akcji, a jeszcze więcej emocji dodaje mu przystojny koreańczyk! ^^ Później spacer ulicami Roppongi, które zachwycały świątecznymi światełkami i śpiewanie do późnej nocy w karaoke.
Dzisiaj miałam w planach posprzątać w domu, poczytać książkę, a wieczorem grać do upadłego na gitarze. Jednak jedyne co dziś zrobiłam, to wypiłam kawę i poczytałam trochę. Insomnia daje mi się we znaki. Poszłam spać o 5 nad ranem i wstałam około 1 po południu. Nie lubię jak tak się dzieje... Cóż, może gdyby mój S. ukołysał mnie do snu, to bym zasnęła wcześniej, ale niestety wraca dopiero w poniedziałek, zapewne wieczorem albo w nocy. Podejrzewam więc, że dzisiaj jestem zmuszona znów się tak męczyć.
Idę pić kolejną kawę i może spróbuję zrobić coś więcej, niż bezczynne siedzenie.
Mata, ne!
 
 
Chinatown, Yokohama



69th floor, landmark Tower, Yokohama

 


Gonpachi, Roppongi


 
Roppongi Hills

 

 
 
 
 

AddThis